W poprzednim poście podsumowałam moje zmagania z budowaniem dobrze skrojonej garderoby: Moje doświadczenia z capsule wardrobe. Tym razem uchylę rąbka tajemnicy i zaproszę Was do wnętrza mojej szafy. Zrobiłam sobie ubraniowy rachunek sumienia i wypisałam konkretne liczby.
Czy zdarzyło Wam się kiedyś policzyć wszystkie ubrania i buty? Zdajecie sobie w ogóle sprawę z tego, ile posiadacie ciuchów? A właściwie ile niepotrzebnych rzeczy kurzy się na dnie szuflady?
Przez kilka miesięcy stopniowo oczyszczałam moją, zostawiając w niej tylko to, co faktycznie mi się podoba, w czym czuję się dobrze. Zainwestowałam w jakość i naturalne materiały. I mam nadzieję, że przez najbliższy rok nie będę musiała nadwyrężać budżetu na nowe elementy.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że każdy z nas jest inny, prowadzi konkretny styl życia i potrzebuje różnych ilości ubrań - wiem, bezpieczne stwierdzenie, ale mam nadzieję, że mój przegląd będzie małą dawką inspiracji a raczej motywem do zmian;)
A zatem:) Co dokładnie znajduje się w mojej szafie? Podzieliłam rzeczy na pewne kategorie i podrzucam od razu linki i pomysły na to, gdzie można nabyć ubrania, które prezentuję.
Koszule - 16 sztuk
Nie bez powodu lądują na szycie listy, gdyż posiadam ich najwięcej, a dokładnie 16 (sic! - dopiero po przeliczeniu zdałam sobie sprawę ile tego jest:O)
80% z nich zakupionych zostało w sklepach z odzieżą używaną (m.in. ta "pasiasta" ze zdjęcia) i w większości są to oversizowe koszule ze 100% bawełny. Taki krój najbardziej mi odpowiada, ponieważ noszę głównie dopasowane spodnie.
Moim głównym wyznacznikiem, oprócz kroju, jest także skład: najlepiej gdy jest to bawełna, unikam poliestru, elastanu i viskozy, gdyż nie najlepiej czuję się w tych materiałach. Może i nie gniotą się tak jak naturalne tkaniny, ale mam wrażenie, że moja skóra w nich nie oddycha, a co więcej, moje włosy w kontakcie z nimi wyglądają jak po sporej dawce wstrząsów elektrycznych.
Koszulki, t-shirty: 7 sztuk
Dwie białe, 3 czarne, 1 w paski oraz jedna w kolorze zgnitej zieleni. Co do koszulek mam właśnie największą obawę, iż to one mogą najbardziej ucierpieć na moim eksperymencie (czytaj: rok bez nowych ubrań). Noszę je stosunkowo często, a niestety nie udało mi się jeszcze kupić takiej, która oparłaby się niszczycielskiej mocy "kulkowania". Jeśli macie jakieś sprawdzone marki, to koniecznie dajcie znać w komentarzach - zrobię sobie listę na przyszły rok :P
Swetry: 10 swetrów (w tym bluzki z długim rękawem)
Uwielbiam swetry: jestem wręcz "swetrowym" nałogowcem:) A jeśli do tego wykonane są z miękkiej wełny lub kaszmiru to już w ogóle szał i rozpusta :D Niestety, są to dość drogie nabytki, więc większość została upolowana i wyszperana w lumpeksach. Nie mam z tym najmniejszego problemu. Pod warunkiem, że nie są znoszone, skulkowane (te przebrzydłe kulki XD) i nie "pachną" brisem a'la stara kamienica, to zazwyczaj udaje mi się doprowadzić je do stanu długiej i owocnej użyteczności.
Wyjątkiem jest bluza z Lidla (dział Premium) i beżowy klasyk z kaszmiru marki Benetton, który kupiłam na poświątecznej wyprzedaży. Pozostała reszta to łupy z drugiej ręki, z których jestem bardzo zadowolona.
Marynarki: 3 sztuki
Tyle w temacie: 2 czarne i jedna w szarą kratkę. Zazwyczaj łączę je z t-shirtami i jeansami, by nie wyglądać w pracy jakbym właśnie wybierała się na kolejną rozmowę rekrutacyjną. Świetnie sprawdzają się także latem, gdy temperatura o 5 nad ranem sięga maksymalnie 16 stopni (dla mnie to już mróz - jestem strasznym zmarzluchem).
Spodnie: 8 par
W poprzednim poście wspomniałam już, że ogólnie jestem zakupową sierotą (miernotą? tak może bezpieczniej:P) jeśli chodzi o jenasy. Ciągle zapominam o ich magicznej właściwości rozciągania... Kupuję idealnie dopasowane a po kilku wycieczkach muszę ściskać je paskiem, by nie odstawały;/ Dlatego ograniczyłam ilość klasycznych jeansów do 3 sztuk.
Reszta to kolejno: czarne rurki, czarne garniturowe spodnie, białe chinosy (dostałam je w spadku po mamie, mają ponad 35 lat i nadal wyglądają jak nowe - to się nazywa jakość wykonania) oraz beżowe chinosy na lato.
Spódnice: 4 sztuki
Staram się nosić je częściej, gdyż mój chłopak bardzo je lubi. Ja zresztą też. Tym bardziej, że udało mi się przywieźć z domu spódnicę idealną: rozkloszowaną, z wiązaniem o długości za kolano w pięknym czarnym kolorze. Taką trochę w stylu vintage;)
Sukienki: sztuk 6
Nie jestem osobą, która kupuje nową sukienkę z powodu kolejnego wesela czy większej uroczystości. Mam dwa eleganckie egzemplarze z Mohito, które dzielnie znoszą wścibskie spojrzenia ciotek na rodzinnych eventach. Reszta to letnie sukienki na co dzień, które podczas upałów noszę dość często. Polecam zwłaszcza lniane szajmizerki z Lidla - mam jedną sztukę i świetnie się sprawdza.
Kurtki: 3 sztuki
Jedna jeansowa i dwie o kroju ramoneski z lekkich materiałów. Marzyła mi się kiedyś prawdziwa katana ze skóry, ale niestety moja budowa pseudo-kulturystki (czytaj: szerokie bary) sprawia, że nie wyglądam zbyt korzystanie w takich ciężkich okryciach. Porzuciłam zatem jeden z obowiązkowych punktów większości poradników (typu: musisz mieć w swojej szafie skórzaną ramoneskę i łączyć ją z dziewczęcymi sukienkami, bla bla...) i pogodziłam się z myślą, iż to po prostu nie dla (na) mnie :)
Zdecydowanie bardziej wolę trencze...
Płaszcze, trencze, okrycia wierzchnie: 5 sztuk
Okrycia wierzchnie mają spełniać dla mnie przede wszystkim funkcję grzewczą. Kurtka zimowa ma być ciepła, płaszcz ma chronić przed wiatrem, itd.
Na cały rok przeznaczyłam:
- kurtka zimowa z ociepleniem i kapturem Zara
- płaszcz ze 100% wełny COS - najlepszy nabytek lumpeksowy
- przejściowy płaszcz z 50% wełny Reserved (jest najbardziej elegancki)
- trencz Gestuz upolowany w jednym ze sklepów internatowych: Dress-up
- kurtka sportowa typu sofshell 4F (mam nadzieję, że w końcu uda mi się wypróbować ją na jakiejś górskiej wycieczce)
Obuwie: 12 par
Posiadam dokładnie 12 par butów:
Uff... razem to prawie 80 elementów garderoby ( a nawet i więcej, bo mam jeszcze kilka ubrań na co dzień). No cóż, restrykcyjna minimalistka nie byłaby ze mnie dumna. Z perspektywy czasu widzę, że to dużo. Być może za dużo. Może uda mi się w ciągu roku zmniejszyć tę liczbę. Choć na chwilę obecną mogę w końcu powiedzieć, ze lubię zawartość mojej szafy. Mam wszystko czego mi trzeba i jestem przygotowana zarówno na wielkie wyjścia, jak i górskie wycieczki.
A najważniejsze, że utrzymuję w niej PORZĄDEK (mam prawdziwą obsesję na tym punkcie).
Być może ten wpis zainspiruje Was do tego, by dokładnie przeliczyć i sprawdzić zawartość garderoby. Mam wrażenie, że dopiero wówczas uświadamiamy sobie ile tak naprawdę pieniędzy wydaliśmy. Nie namawiam nikogo, by ślepo podążał za przewodnikami i ideami - jeśli jednak wprowadzimy jakieś elementy (np. capsule wardobe) i będzie nam z tym dobrze, to brawo Wy!