Gdy w grudniu założyłam sobie ambitny cel "rok bez nowych ubrań", nie przypuszczałam, że największym problemem okaże się nie pokusa kupienia czegoś nowego, lecz po prostu złośliwość rzeczy martwych i nadmierna eksploatacja ciuchów już posiadanych. Nie ukrywam, że moja "kapsułowa" szafa nie jest wypełniona markami premium...i moje ulubione ubrania po prostu dość szybko się niszczą (wszak noszę je teraz częściej). Na spodniach z Magno widzę już przetarcia, białe koszule posiadają nieestetyczne plamy (które mam jeszcze nadzieję usunąć specjalnym środkiem) a białe t-shirty niemiłosiernia poskręcane szwy (doprowadza mnie to do szewskiej pasji prawie tak samo jak kulkowanie).
Co prawda w dalszym ciągu nie zamierzam bezrefleksyjnie kupować nowych ubrań, ale widzę, że jeśli już miałabym w coś zainwestować, to chyba muszę ukryć głęboko we wnętrzu moje małe skrywane "cebulactwo" i dokadniej przeszukać sklepy (lub second-handy) w poszukiwaniu czegoś lepszej jakości.
jestemkobiera1
I o ile z ubraniami jakoś sobie poradzę, to największą bolączką okazały się buty. Wydawało mi się, że mam idealnie skompletowane obuwie, a tymczasem: czółenka oddałam Mamie (okazały się jednak za duże), tenisówki sprawiają, że czuję niemiłosierny ból w kostce (to skłoniło mnie do lektury artykułów, które opisują najzdrowsze modele dla naszych stóp i kręgosłupów) a balerniki dosłownie rozpadły mi się na nogach. I tym sposobem musiałam przerwać mój zakupowy detoks i skusiłam się na obuwiczy wydatek w postaci mokasynów ( i pomyśleć, że jeszcze rok temu nawet bym na nie nie spojrzała na sklepowej półce:P). Pytałam Was zresztą na Instagramie, czy też macie takie problemy z doborem obuwia i jak się okazało, nie jestem osamotniona w moich obuwniczych wpadkach.
Co więcej, muszę przyznać rację Joannie Glogazie, która w swej książce "ostrzegała" mnie przed takimi drastycznymi postanowieniami. Rok bez kupowania nowych ubrań i butów w czasach, w których ich jakość pozostaje czasem wiele do życzenia, to naprawdę dość spore wyzwanie. Mój Chłopak cały czas mi powtarza, że jedną z nieliczych przyjemności związanych z pracą jest wypłata i ... zakupy :D i nie może się nadziwić, po co mi właściwie ten "detoks".
mojstyl2-1
Muszę jednak przyznać, że ten prawie 5-miesięczny post uświadomił mi, że naprawdę można oprzeć się impulsywnym zakupom. Jeśli już czegoś potrzebuję (jak na przykład ładna piżama, na którą już polowałam chyba kilka miesiecy) to najpierw muszę kilka razy się zastanowić, czy ta rzecz jest naprawdę niezbędna. Mam też parę obowiązkowych punktów i kryteriów, które musi spełniać owa rzecz: dobry, możliwie naturalny skład, uniwersalny kolor i ulubiony fason.
jestemkobieta3-1
Co więcej, zakładam sobie comiesięczne rygorystyczne plany oszczędnościowe, dlatego jeśli już chcę coś kupić, to koniecznie tylko wtedy, jeśli zostaną mi jakieś "rezerwy" czy pienieżne nadwyżki. W planowaniu garderoby pomaga mi także osobista tablica na Trello - zapisuję na niej tylko te elementy, które są mi niezbędne. Przeszukuję Internet, zapisuję linki i dzięki temu widzę jak rozplanować sobie wydatki. Grunt to zmiana perspektywy: nie kupować "czegokolwiek" byleby tylko poprawić sobie humor, lecz nabywać to, co spójnie uzupełni garderobę i co będzie absolutnie w naszym stylu.
Skrupulatnie robię także porządki w szafie. Mam wyznaczoną ilość wieszaków i staram się nie przekraczać tej liczby.
Odkrywam także mój "domowy second-hand". Za każdym razem, gdy przyjeżdżam do rodzinnego domu, to znajduję jakąś perełkę w szafie Mamy. Fasony i kroje wracają niczym bumerang i na nowo zakochuję się w dawno nienoszonych ubraniach.
mojstyl-1
Czy zatem ostatecznie porzucę mój cel: rok bez nowych ubrań?
Myślę, że tak. Poddaję się i nie będę się oszukiwać, że dam radę do końca roku. Już teraz bowiem widzę, że po drastycznych czystkach w szafie brakuje mi np. sportowej ciepłej bluzy z kaputerem albo butów, które wytrzymają górskie wycieczki. Cieszę się jednak, że udało mi się ostatecznie poznać samą siebie, wypracować rozsądny sposób oszczedzania i nauczyć się dokładnie planować swoje potrzeby. Chcę by ubraniowe zakupy stały się pewnym luksusowym rytuałem, legalną przyjemnością, przemyślanym polowaniem, a nie przykrym obowiązkiem czy impulsywym uzależnieniem.
jestemkobieta1