Od ponad roku staram się ograniczać konsumpcyjne i bezrefleksyjne podejście do tematu ubrań. Mój styl ewoluował i w końcu mogę napisać, iż wiem, w co chcę się ubierać. Nie podążam ślepo na nowymi trendami, choć hobbystycznie je przęglądam, bo lubię wiedzieć, co w trawie piszczy.
Na początku tego roku wyznaczyłam sobie dość ambitny cel: rok bez nowych ciuchów! Po trzech miesiącach mogę podsumować moje doświadczenia i powiedzieć, czego najbardziej mi brakuje w tym "detoksie".
Na początek mały update mojej szafy a właściwie ilości ubrań. Pozbyłam się trzech koszul (jedna ulegała zniszczeniu a do dwóch i tak nie byłam w 100% przekonana), czarne jeansy oddałam do reklamacji (podobnie jak buty z Deichmanna) i przywiozłam z domu dwie pary czarnych chinosów, które wygrzebałam na dnie szafy w domu rodzinnym. Stąd nasunęła mi się mała refleksja, iż czasem warto zajrzeć w stare kąty i przeczesać dawno zapomniane kartony i skrytki.
Bezwzględnie też zachęcam do skrupulatnego zbierania paragonów, bądź zakładania kart stałego klienta, na które owe paragony są nabijane (dzięki temu nie muszę się martwić, iż jakiś zapodzieję). Co jakiś czas robię dokładny przegląd nowo zakupionych ubrań i jeśli zauważę choć najmniejszą wadę, to od razu oddaję do sklepu i proszę o rozpatrzenie wniosku reklamacyjnego. Muszę przyznać, że wcześniej traktowałam tę możliwość po macoszemu, ale odkąd mam mniej ubrań, które w sumie noszę cześciej, łatwiej mi takie "usterki" wyłapać - kolejny plus szafy kapsułowej:)
Pewnie ciekawi Was jak radzę sobie z pokusą zakupu nowych ubrań. Nie ukrywam, że brakuje mi trochę samego rytuału. Tych poszukiwań, małych radości z upolowanych okazji oraz tego uczucia, gdy wkładamy nowy ciuch i od razu nam się wydaje, że znów mamy tyle nowych kombinacji.
Przede wszystkim ograniczyłam wypady do galerii handlowych do niezbędnego minimum. Co najzabawniejsze, jedną z największych galerii w Poznaniu mam dosłownie tuż pod nosem, ale wchodząc do niej obieram tylko jeden cel: fitness club. Kosmetyki kupuję głównie online ( a kupuję bardzo mało) a inne higieniczne artykuły udaje mi się znaleźć w pobliskich dyskontach.
Muszę przyznać, iż chyba najbardziej brakuje mi wypadów do second handów. Ale mus to mus: nie ma wyjątków dla ubraniowego detoksu:)
Mój "post" nie oznacza całkowitego odcięcia się od ofert reklamowych. Otwieram newslettery, przeglądam blogi, zajrzę czasem na stronę ulubionej marki, ale muszę przyznać, że chwilowo wcale nie kusi mnie kupowanie nowych ubrań. A jeśli czuję chwilę słabości, to wtedy najbardziej pomaga mi... sprzątanie i przegląd szafy;) Wówczas stwierdzam, że w sumie to moja garderoba jest kompletna i wcale nie potrzebuje nowych nabytków.
Muszę przyznać, że posiadanie ograniczonej ilości ubrań i kontrolowanie zawartości szafy pozwala mi zaoszczędzić sporo czasu ( i pieniędzy). Nie zdawałam sobie wcześniej sprawy z tego, ile budżetu przeznaczałam na rzeczy, których wcale nie potrzebowałam. Impulsywne zakupy należą już do przeszłości (choć muszę jeszcze popracować nad działem: biżuteria - tutaj dałam się skusić jednej promocji i sprawiłam sobie mały prezent w postaci jednej pary kolczyków, które kusiły mnie już od dawna;))
Jak na razie zatem widzę więcej plusów mojego eksperymentu, więc zamierzam w dalszym ciągu kontynuować moją misję: Rok bez nowych ubrań;)
Podsumowując, nie twierdzę, że Wy też musicie od razu narzucać sobie takie sztywne rygory, zachęcam jednak do refleksji i pokazuję, że jednak można;)
Niemniej, trzymajcie kciuki!